Prolog
Cisze
w pałacu przerwały donośne krzyki i dziecięcy płacz. Na świat przyszła pierwsza
córka rodzinny Bluebell. Szczęśliwa matka biorąc od służącej zapłakane dziecko
do rąk nie mogła powstrzymać łez wypływających z swych oczu i przytulając coraz
mocniej dziewczynkę, dziękowała Panu Bogu za przecudne dziecię.
|
Po kilku minutach
zebrała się w przestronnej sypialni cała służba, przepychali się, by zobaczyć
nowo narodzonego potomka. Przy okazji gratulując Wiktorii, i zaszokowanemu
Lewisowi, który stojąc nieruchomo jak kamień wpatrywał się w małe dzieciątko
uśmiechające się do matki. Wiktoria sięgając po ręcznie haftowaną chusteczkę z
jedwabiu leżącą na drewnianym stoliczku obok wielkiego łoża wzięła ją i
delikatnie przetarła zapłakane, fiołkowe oczy, i nie odwracając wzroku od
dziecka poprosiła męża o podejście. Lewis idąc niepewnym krokiem w stronę
łóżka, przystanął przy żonie.
Odwróciwszy głowę w
stronę męża, zapytała się jak nazwać zapatrzoną w mamę dziewczynkę.
- Kochanie? Jak ją nazwiemy?
- Marie
Elizabeth Bluebell. – odpowiedział na zadane pytanie bez żadnego zastanowienia
i jąknięcia się, jakby nie umiał wymyślić czegoś innego bo tylko to zaprzątało
jego głowę.
- Przepięknie skarbie. Marie
Elizabeth Bluebell, a jak tobie podoba się twoje nowe imię?
Dziewczynka
uśmiechnęła się jeszcze piękniej i dosyć śmiesznie odsłaniając puste dziąsła.
Ostatni pracownicy podchodząc i przyglądając się dziewczynce gratulowali rodzicom
i po chwili wychodzili z sypialni, by wrócić do swych codziennych obowiązków.
Rozdział
Pierwszy
- Marie!? Marie!?
MARIE!!!
-
Już, już. Co się stało?-
Mamy dla ciebie prezent razem z tatą, z okazji twoich szóstych urodzin, więc
pośpiesz się i chodźmy już.- ponaglała córkę i pytając ją gdzie się podziewała
szła w stronę pałacu- A gdzie w ogóle byłaś?
-
Nad stawem –odpowiedziała-i próbowałam złapać motyle, ale cały czas odlatywały
w stronę nieba i nie mogłam ich złapać. Mamusiu! Jak będę dorosła to będę
umiała latać jak te wszystkie motyle.- mówiła i nie przestawała myśleć o
wzbiciu się w przestworza, gdzieś gdzie nikt jeszcze nie dotarł w najdalsze
zakątki wszechświata.
-
Tak, będziesz mogła wzbić się w powietrze, ale zanim to nastąpi minie kilka
lat, więc choć i wpierw zobacz swój prezent urodzinowy.
-
Już idę, a mogę się dowiedzieć co to za prezent?- poprosiła matkę.
-
To niespodzianka, więc nie mogę Ci powiedzieć.
-
Nooo- Marie spuściła głowę i nic więcej nie mówiła przez całą drogę, dopóki
matka niepodniosła delikatnie ręką jej główki i nie uśmiechnęła się do niej,
żeby ją pocieszyć.- Chodźmy już mamo.
*
Dziewczyna wbiegła do pałacowego holu
i zwinnie omijając służbę wbiegła na wielkie, długie schody prowadzące na
pierwsze piętro. Przeskakując z jednego schodu na kolejne wybiegła na długi hol
ciągnący się w obydwie strony pałacu. Był ozdobiony obrazami przodków w grubych,
ciemnych obramowaniach, a co kilka metrów pojawiały się ciemno szare drzwi
prowadzące do pięknych komnat, które były przeznaczone do różnego użytku,
jednak ją interesowały tylko jedne. Wielkie, z pozłacanymi brzegami drzwi.
Prowadziły one do gabinetu jej ojca.
Będąc coraz bliżej gabinetu Marie
zwolniła kroku, aż po niecałej minucie przystanęła przy drzwiach. Odwracając
się za siebie, żeby sprawdzić czy matka nadąża za córką i nie widząc nikogo
przyłożyła delikatnie ucho do lekko uchylonych drzwi. Przez nie całą chwilę
nadsłuchując rozprostowała nogi i energicznie odwróciła się na pięcie by
poczekać na powolną Wiktorię.- Ona zaś czekając na nią przybliżyła odrobinę
twarz na wysokość jej twarzy i szeroko uśmiechając się do córki czekała tylko
na moment aż ta dostanie nauczkę.- Odwróciwszy się ujrzała matkę, która
zaskakująco szybko pojawiła się przy niej. Straciła równowagę i runęła prosto
na drzwi. One zaś z wielkim hukiem trzasnęły o kamienne ściany, roznosząc
dźwięk po całym pałacu.
Upadła
na chłopca stojącego tuż przy biurku jej ojca i odwracając się w jego stronę
zaczęła go przepraszać, on wstał i otrzepał lekko zakurzoną szatę. Chyląc się
nad dziewczyną podał jej rękę i pomógł wstać, ta także otrzepała sukienkę, i
ponownie zaczęła przepraszać chłopca, a następnie ojca. Lewis poprosił by
przestała i przedstawił młodzieńca żonie i córce.
- Kochanie, córciu przedstawiam wam
Petera Oliviera Oasisa. Pochodzi z znanego rodu francuskiego, obecnie mieszka w
Coventry i przypominam wam, że już poznałyście jego rodziców na ostatnim balu
zimowym. Przechodząc do rzeczy mam dla ciebie Marie prezent urodzinowy- gestem
zapraszając córkę do podejścia, wyjął z szufladki różowy pamiętnik, a w osobnej
ręce trzymał łańcuszek z serduszkiem.- Córciu ten pamiętnik możesz jedynie
odtworzyć za pomocą tego łańcuszka, więc zawsze miej go przy sobie.
- Oczywiście tato. Dzię….- Luis
przerwał córce i kontynuował zaczętą rozmowę.
- Jeszcze nie skończyłem, więc proszę
nie przerywaj Mi. Mamy też drugi prezent z mamą, z okazji twoich szóstych
urodzin, przedstawiam Ci twojego narzeczonego Petera.
- Co? Tato, ale ja jestem jaszcze za
mała. Nie mogę wyjść za mąż w tym wieku.
-Możesz, a wyjdziesz za mąż dopiero
kiedy skończysz osiemnaście lat. Więc nie sprzeczaj się ze mną i zaakceptuj to.
PS. Przepraszam za głupie ustawienie.
Ciąg dalszy nastąpi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz